piątek, 21 listopada 2014

KUMULACJA #7: Steak Au Zoo


Siódemka - liczba szczęśliwa, liczba Davida Beckhama w Manchesterze United i Cristiano Ronaldo w Realu Madryt (choć też i w ManU). Z numerem 7 biegał Eric Cantona, a w latach dziewięćdziesiątych, kiedy Totolotek był jeszcze baaaaaaaaaaaaaaardzo modny i rodziny masowo ślęczały z kartkami w dłoniach i oczami wlepionymi w telewizory z nadzieją, że wygrają, liczba SIEDEM była najczęściej skreślaną w kuponach. Numer siedem dzierży też ta część Kumulacji, a w niej opisujemy trzy albumy wydane przez łotewski label Steak Au Zoo.


Jelena Glazova / Ilia Belorukov - Split Tape
29 września 2014

Ona pochodzi z Rygi, on zamieszkuje w Sankt Petersburgu. Ona pisze poezję i bawi się w komponowanie drone'ów, dla niego także pisanie stanowi ważny punkt w życiu, również lubi elektronikę. Jelena Glazova i Ilia Belorukov na jednej płycie, choć w oddzielnych kompozycjach. Steak Au Zoo zebrało trzy kawałki Łotyszki i jeden live act Belorukova. Wyszła z tego splitowa kaseta. Tyle wstępu, a ja dodam tylko, że nic mi te nazwiska nie mówiły wcześniej. Trochę mi teraz głupio.
Zaczyna Ilia swoim występem z 24 października ubiegłego roku w Alexandrovie. Siedemnastominutowy set zahacza momentami o ambient, czasami też o drone. I chociaż początek sugeruje, że po tych wszystkich trzaskach i zgrzytach Belorukov pójdzie w stronę harsh noise wallu, nic takiego się nie dzieje. Rosyjski producent powoli sunie się przez swój set, płynie na fali syntezatorów i niepokojącego pojękiwania w tle. Minimalizm, to on cechuje najpełniej „Live in Alexandrov, 24.10.2013”. Ilia nie bawi się w żadne udziwnienia, nie rzuca z prawa i lewa efektami, nie sili się na hałasowanie. Lecą klawisze, w tle przeszkadzajki, pod koniec nawet trochę jakby sampli wyrwanych z field recordingu. Całość brzmi nad wyraz ciekawie. Bez szaleństw, raczej spokojny gig, podczas którego słuchacze siedzieli po ciemku i kontemplowali.
Po bootlegu z występu Belorukova następują już chyba studyjne kawałki Jeleny Glazovej. Ta ryska piękność posiada nie tylko uroczą urodę, ale przede wszystkim talent. Pewnie, ciężko mówić o talencie kompozytorskim w przypadku ambientów i drone'ów, natomiast jej trzy utwory, które zajmują pozostałą cześć Split Tape, to ukłon w stronę słuchacza skupionego. I po części też wymagającego. Następujące po sobie „Black (Blind)”, „Grey (Frozen Field)” oraz „White or White (Ostrovsky)” można traktować jako swoisty tryptyk, trzy części, które prezentują inną rzeczywistość, rozbudowują przedstawiony przez Glazovą świat. Pierwszy z nich to spokojna odyseja, ubarwiona jedynie rozciągniętym brzmieniem syntezatora i wplecionym w niego szumem, który pod koniec utworu zaczyna budzić lekki niepokój. „Grey (Frozen Field)”, adekwatnie do swojego tytułu, kojarzyć się może faktycznie z mrozem i lodem. Tylko, że nie pole, a jakieś jezioro, martwa i zapomniana pustka, którą pokrywa śnieg i samotność. To smutna kompozycja, budująca napięcie i - zabrzmi to banalnie - lęk przemijania. I przy okazji wstęp do apogeum tej składającej się z trzech utworów opowieści w postaci „White or White (Ostrovsky)”. Industrialny pogłos kumuluje rozpoczęty wcześniej efekt drone'owego chłodu. Zatrważające, jak te trzy numery mogą oddziaływać na odbiorcę, gdy słucha się ich w całkowitej ciemności. Naprawdę, należy to sprawdzić na własnej skórze. 


Long-Sam - Shout
13 października 2014


Podążając alfabetyczną kolejnością, przenosimy się z nielubianej przez miliony Polaków Rosji i kojarzącej mi się z jedną z powieści Henninga Mankella Rygi do Finlandii. Helsinki. Stamtąd pochodzi i tam tworzy swoje kosmiczno-cyfrowe melodie Long-Sam. I gdyby opierać się tylko na otwierającym album „A distant Breakthrough”, mielibyśmy zaburzony obraz całej płyty. Ciepła kompozycja, bardzo otwarta i radosna, zbudowana na ejtisowym brzmieniu kojarzonym ze starych gier komputerowych lub też krautrockowym sznytem to przeciwieństwo pozostałego materiału, jaki znalazł się na Shout. Wstępniak jawi się tym samym jako najbardziej przystępny utwór tego wydawnictwa. No, i jeszcze zamykający wszystko „And No Other”, w którym Long-Sam daje upust swojej energii, tak skumulowanej przez pozostałe cztery kawałki. W obu przypadkach finlandzki producent ociera się o lekko kiczowate, syntezatorowo-komputerowe melodie w rytmie midi (Doogie Howser i jego niebieski monitor, ktoś coś?). A reszta?
A reszta to już inna bajka. Spokojne, kosmiczno-ambientowe nuty ślizgają się zręcznie po trackliście, relaksując słuchaczy, a także pewnie i samego Long-Sama. Zresztą, co warto zaznaczyć, samo słowo långsam po szwedzku oznacza wolno lub powolny. I tak rzeczywiście jest, i tak oto sama nazwa artysty w sposób adekwatny odzwierciedla ten materiał i sam styl. Kompozycje snują się bez pośpiechu, czasem gdzieś zawieje wiatr (końcówka „Looking at”, choć cały utwór prezentuje się bardzo ładnie. Czy ktoś zwrócił uwagę na te rozczulające klawisz pianina? Tak delikatnie i nieśmiało pląsające na tle wspomnianych po zamknięciu nawiasu szumów), czasem doznamy trochę drone'owych szumów i nerwowych trzasków („The generals stood on”), a w takim „The merciless unveiling of your shape” dosłyszymy także odrobinę jazzowych i klasycznych zamiłowań Long-Sama. Fajne jest Shout, bo daje szerokie pole do popisu. Sami Toroi dobrze odnajduje się w tym, co robi, choć - nie oszukujmy się - korzystniej wypada właśnie środek albumu, te bardziej poplątane, pokręcone i eksperymentalne nagrania, niż dwa utwory, które otwierają i zamykają Shout


SUMUPOSAUTTAJA - Puhdistuskasetti I
3 października 2014

Żarty się skończyły, po dwóch krótkich albumach przyszedł czas na prawdziwego kolosa. Sami Keinänen to kolejny Fin w rodzinie Steak Au Zoo, kolejny zresztą opisywany w tej Kumulacji. Z dziennikarskiego obowiązku: Sumuposauttaja rozpoczynał i grywał na perkusji przez długi, długi czas. Przeprowadzka do apartamentowca i tym samym niemożność napierniczania w perkę bez umiaru zmusiła go do zmiany instrumentarium. Pojawiły się organy, pojawiły syntezatory. Pojawił się też pomysł na Puhdistuskasetti I, wspomnianego kolosa, który został nagrany tylko przy użyciu klawiszy różnej jakości, rekordery kasetowe, stare taśmy, sample oraz różne maszynki dostarczające takie efekty jak pogłosy, echa i inne delaye. Tym sposobem powstało piętnaście różnorodnych i pokręconych utworów, czasem radosnych, czasem totalnie wycofanych i . Sami kładzie ogromny nacisk na sample. To one w większości grają na Puhdistuskasetti I pierwsze skrzypce, one budują muzyczny świat tego Fina. Dialogi wycięte z audycji radiowych i czy odgrzebane wśród starych kaset, odpowiednio zapętlone, przesterowane i albo rozciągnięte, albo przyspieszone, komponują się z melodiami, które bawią, straszą lub smucą. Keinänen gra tutaj na emocjach słuchaczy, bawi się możliwościami percepcji i zaprasza do swojego dość chaotycznego świata, gdzie noise miesza się z midi-melodyjkami, industrial przeplata z groteskową muzyką kojarzącą się ze starymi komediami, a nad wszystkim unosi się powiew ambientu. No i te sample, które - choć już o tym wspomniałem, to należy to zrobić raz jeszcze - są szalenie ważne dla tego wydawnictwa. Sam Sami podkreśla, że sample, odpowiednio wkomponowane w jego muzykę, odzwierciedlają jego stan emocjonalny. Czy tak jest naprawdę? Tego nie dowiemy się, ale jeśli tak to musi być z niego całkiem pogodny, choć zmienny w charakterze, gość. A wystarczy posłuchać tej kasety lub jej cyfrowej wersji. Dla takich ciekawych kompozycji jak „Rythms of a secret life (Greek Hit Parade)”, „Atom heart mato” (ironiczny ukłon w stronę Pink Floyd) czy „Boy Junior” (czy pod koniec to kury?) warto. 


***

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:
KUMULACJA #1: (bez tytułu)
KUMULACJA #2: Polyvinyl
KUMULACJA #4: mädchenhaft
KUMULACJA #5: Z gitarą w tle
KUMULACJA #6: Krótko, więc fajnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.